Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Wesele" czasów plastikowych kubków

MAGDA HUZARSKA-SZUMIEC
Rafał Dziwisz jako dziennikarz i Wojciech Skibiński jako Czepiec fot. Jacek KozioŁ
Rafał Dziwisz jako dziennikarz i Wojciech Skibiński jako Czepiec fot. Jacek KozioŁ
Czy jest coś gorszego niż ciepła wódka pita z plastikowych kubków? Koneserzy - i to raczej nie ci spod dworca - mawiają, że chyba tylko smak słodkiego wina, inspirującego słowotwórczo konsumentów "Czaru PGR-u" czy ...

Czy jest coś gorszego niż ciepła wódka pita z plastikowych kubków? Koneserzy - i to raczej nie ci spod dworca - mawiają, że chyba tylko smak słodkiego wina, inspirującego słowotwórczo konsumentów "Czaru PGR-u" czy "Westchnienia Sołtysa". Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka innych napojów dostarczających równie ekstremalnych przeżyć, ale po co szukać, kiedy nawet artystom niespecjalnie chce się odchodzić od banalnych i mało odkrywczych skojarzeń.

Po co dłubać w smakach i zapachach, skoro małość i przeciętność skrzypi na każdym kroku. Przypuszczam, że z takiego założenia wyszedł Geza Bodolay w "Weselu", którego premiera odbyła się właśnie w Teatrze im. Słowackiego. Ale ponieważ o tej małości i przeciętności opowiedział w sposób przeciętny i w gruncie rzeczy tandetny, to przesłanie je-go historii straciło większy sens.

Każda nowa realizacja "Wesela" jest wydarzeniem. Szczególnie w Krakowie, gdzie fragmenty sztuki pana Wyspiańskiego wysysa się z mlekiem matki, a dziecię w kołysce zanim odkrywczo zakrzyknie "mama", już stwierdza, że taki mu się snuje dramat i że to wszystko tylko "słowa, słowa, słowa". Rozumiem więc, dlaczego dyrekcja teatru zaprosiła do realizacji spektaklu węgierskiego reżysera, czyli kogoś, kto stanie z boku, spojrzy na nas z dystansem i opowie nam jeszcze raz o nas samych, odkrywając zaskakujące dla widzów prawdy.

Bodolay jednak nie odkrył nic interesującego, poza faktem, że wciąż tacyśmy jacyś mali, zwykli, przeciętni. Dlatego akcję dramatu umieścił w czymś, co może skojarzyć się z salą w wiejskim domu kultury, gdzie wódkę podaje się w plastikowych kubkach i gdzie w oczy rzuca się wielka plazma, ustawiona na pamiętającym lepsze czasy pianinie. Telewizor był reżyserowi potrzebny tylko po to, byśmy w nim znaleźli odpowiedź na pierwsze pytanie Czepca (Wojciech Skibiński) "Cóż tam, panie, w polityce? ". Na ekranie widać, że "Chińcyki trzymają się mocno", bo właśnie tańczą w swoich parkach.

Po takiej introdukcji wszystko już musi być przewidywalne. Panie ze wsi źle ubrane, miastowe bardziej elegancko, tylko że brak możliwości porozumienia między nimi sprowadza się wyłącznie do niezgodności gustu. Jest to do zniesienia w warstwie obyczajowej. Kiedy jednak wkraczamy na narodową niwę, miałkość inscenizacji zaczyna drażnić. Bowiem zjawy nawiedzające weselnych gości są tak samo przeciętne jak ludzie, którym się pokazują. Stańczyk (Sławomir Rokita) niczym nas nie porywa, a zakutany w zbroję Rycerz Czarny (Tadeusz Zięba) wręcz śmieszy.

Spojrzenie na polski marazm i niemoc też zostało tu spłycone. Chochoł, który miast do ogrodu przybywa do królewskiej loży Teatru Słowackiego, nie jest tu niczym niezwykłym. Krzysztof Jędrysek, ubrany w jasny kapelusik z goździkiem w celofanie w ręce, skojarzyć mógł się z działkowcem, który zabłądził gdzieś między swoimi grządkami, między banalną kapustą a marchewką, czyli w teatralnym wydaniu rzędami krzeseł.

I choć pod pachą niósł skrzypce, to nie poddał weselnikom rytmu chocholego tańca, bo w krakowskim przedstawieniu nie ma prawie muzyki, mimo tego, że w programie jak byk stoi nazwisko kompozytora Stanisława Radwana. Ale musiał on widocznie uznać, że w tym przypadku cisza będzie najlepszą muzyką, a widzom wystarczy rytmiczność frazy pana Wyspiańskiego. Tylko że z jej podawaniem też nie do końca było wszystko w porządku, dlatego trudno było dziwić się senności wychodzących z teatru widzów.

Po takim spektaklu człowiek rzeczywiście musi sobie podnieść ciśnienie. I niekoniecznie musi to robić ciepłą wódką. Bo w naszym kraju - mimo wszystko - co nieco się ostatnio zmienia, czego węgierski reżyser jakoś nie dostrzegł. Choćby sposób picia alkoholu. Jak donoszą statystycy, Polacy piją coraz droższe trunki i to raczej nie z plastikowych kubków. Socjolodzy z kolei zauważają, że kobiety ze wsi nie różnią się już aż tak bardzo strojem od miastowych, choć pewnie mentalnością owszem. Ale to inna historia, o czym może ktoś niebawem nam opowie.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Wesele" czasów plastikowych kubków - Oświęcim Nasze Miasto

Wróć na oswiecim.naszemiasto.pl Nasze Miasto