W poprzednim sezonie, występując w barwach katowickiego GKS, który był dla niego pierwszym sezonem w ekstraklasie, pogrążył oświęcimian w walce o 5. miejsce. Z radością pokazał się na kwalifikacjach do oświęcimskiego klubu. – Mam do niego wielki sentyment _– rozpoczyna Filip Komorski. – _Jako 13-latek pamiętam mecz oświęcimian przeciwko Podhalu w finale Pucharu Polski, rozegrany w Warszawie. Wtedy, oświęcimscy działacze, w ramach promocji klubu, rozdawali koszulki Unii. Jedną udało mi się wyszarpać i do dzisiaj mam ją w warszawskim mieszkaniu. Pamiętam, że Unia wtedy przegrała ten finał, choć wysoko prowadziła. Podziwiałem wtedy gwiazdy Unii, czyli Waldka Klisiaka, czy Mariusza Puzio. Zapragnąłem kiedyś w niej zagrać. Na razie spełniły się moje chłopięce marzenia. Jestem w Unii, a być może kiedyś zagram jako środkowy, mając z boku Jarka Różańskiego, który jest dla mnie wzorem do naśladowania, a wtedy grał w Podhalu. Oświęcim jest dla mnie szansą do zrobienia kolejnego, może nawet milowego kroku, w rozwoju mojej kariery.
W Katowicach otworzyły się przed Komorskim nowe horyzonty
Poprzedni sezon był dla niego dobry, jak na debiutanta, bo w barwach Katowic zaliczył 24 punkty w klasyfikacji kanadyjskiej za 13 goli i 11 asyst. – Nie chciałbym sobie robić jakichś planów na przyszłość, żeby przypadkiem nie poczuć się zbyt pewnie – podkreśla z uśmiechem zawodnik. – Oby tylko dopisało mi zdrowie, to reszta sama przyjdzie, taką mam nadzieję.
Podobnie jak dziadek, jest środkowym napastnikiem. – Jednak w Katowicach otworzyły się przede mną nowe horyzonty, bo trener Jacek Płachta ustawiał mnie także na skrzydle – wspomina oświęcimski hokeista. – Przyznam, że teraz pozycja nie robi mi różnicy, jeśli jednak mam kontynuować rodzinne tradycje, mógłbym być środkowym. Jednak gra na tej pozycji jest bardziej wymagająca, bo jest się łącznikiem pomiędzy obrońcami i napastnikami. Idąc dalej, trenerzy ostro rozliczają z zadań defensywnych, a wypadałoby też swoją normę strzelecką wykonać. Jednak nie przypadkiem mówi się, że środkowy uchodzi za mózg całej formacji.
Na lodzie z kelnera też coś zostało
Warszawa to jednak miasto futbolu. – W piątej klasie „podstawówki” zastanawiałem się, czy nie pójść w kierunku futbolu, zwłaszcza, że na Łazienkowskiej oglądałem mecze na „Żylecie”, ale z dziadkiem zajmowałem inne miejsca na stadionie – wspomina Komorski. – Chyba byłem słabym biegaczem, by zostać piłkarzem. Ostatecznie zwyciężyła rodzinna tradycja.
Jako 19-latek przez pół roku był kelnerem w restauracji Magdy Gessler. – Raz byłem świadkiem, jak właścicielka musztrowała obsługę, by podano jej posiłek na miarę jej oczekiwań, ale to nie było po mojej stronie sali _– wspomina. – _W przygodzie z kelnerką obsługiwałem Macieja Kurzajewskiego, Edytę Olszówkę, Kasię Zielińską, Michała Milowicza czy Kubę Wojewódzkiego. Od wysokości napiwków nie będę mówił. Od czego zależały? Nie wiem, może osobistego wdzięku, prezencji, miłej i szybkiej obsługi?
Doświadczenia z pracy kelnera przeniósł także na lód. -_ Przy budowaniu akcji ofensywnych także trzeba zadbać o każdy szczegół, to wtedy można trafić do siatki w gracją. A i kolegom udaje się podać krążki jak na tacy, że pozostaje im tylko trafić do siatki _– śmieje się hokeista.
Przed przyjazdem do Katowic studiował edukację medialną. Przerwał studia. –_ I tak wykładowcy straszyli nas, że dziennikarstwo nie ma przyszłości _– śmieje się zawodnik.
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?