Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Iluzja dobrego kina, czyli nie ze mną te "Sztuczki"

Marcin Januszewski - www.wiadomosci24.pl
Jakimowski kazał czekać na swój nowy film kilka długich lat i powrócił przed tygodniem na ekrany kin tylko po to, by się powtarzać. Niektórzy, mając w pamięci znakomite "Zmruż oczy" odetchną pewno po tych słowach z ...

Jakimowski kazał czekać na swój nowy film kilka długich lat i powrócił przed tygodniem na ekrany kin tylko po to, by się powtarzać.

Niektórzy, mając w pamięci znakomite "Zmruż oczy" odetchną pewno po tych słowach z ulgą, znajdując w nich obietnicę dobrej, już raz wypróbowanej jakości. Spotka ich jednak zawód. "Sztuczki" bowiem to kolejna próba niewątpliwie stylu osobnego, ale i też smutne świadectwo przedwczesnego tego stylu wyczerpania. Reżyser jest tutaj – co, już po seansie tytuł jego dzieła zdaje mi się sugerować – tylko zręcznym prestidigitatorem. Jego magiczny kapelusz tym razem okazuje się pustą formą, z której nie wyskakuje wyczarowana rzeczywistość.

A przecież pamiętamy wszyscy poezję, jaką uwodził artysta w "Zmruż oczy". Była to oczywiście prosta, dziecinna bajka o banalnej symbolice: ptak był w niej emblematem marzenia o prawdziwej wolności, zaś dziecko skonfliktowane z rodzicami wykrzykiwało swoją tęsknotę za miłością. Ale w debiucie Jakimowskiego ta naiwność miała w sobie coś wyzwalającego. Pozwalała na powtarzaną od wieków, ale ciągle doniosłą konstatację o tym, że w życiu istnieją wartości ponad pogonią za pieniądzem i spełnieniem złudnych ambicji. Zaserwowana na tle czystego błękitu i rześkiej zieloności dawała głęboki oddech.

W "Sztuczkach" twórca niemal dubluje formułę swojego pierwszego filmu. Zarówno biegnące nieśpiesznie wydarzenia, jak i ich prozaiczne tło maluje ze znanym już, magicznym realizmem. Powtarza tę samą, naiwną metaforykę: są tu i uosabiające wyzwolenie gołębie, przecinające lazur nieba, i odjeżdżające pociągi, symbolizujące napiętą życiową gonitwę. Jest też azyl, do którego się ucieka; Jakimowski znów przenosi nas na prowincję – tym razem do zapadłej mieściny, w której zalane słońcem i kurzem ulice prowadzą przez jednorodną szarzyznę budynków i gwar przysklepowych placyków, zaludnionych osobnikami z tanimi trunkami w dłoniach, za to bez perspektyw. W tym swojsko nijakim uniwersum umieszcza ponownie rezolutne dziecko: małego wrażliwca i fantastę, spędzającego ze starszą siostrą płynące wolno i bez celu popołudnia na zabawie w zaklinanie przeznaczenia. Marząc – jak w poprzednim obrazie Mała – o miłości ojca, który zostawił ich przed
laty, po dziecięcemu wierzy, że los można przełamać i kształtować, doraźnie i na całe życie. To tajemne przekonanie pozwala mu na cuda w momencie, w którym tata pojawia się – znów jako figura-obsesja, jako Everyman, który zrządzeniem "mądrego" przypadku wyrwany zostaje z szaleńczego pędu i "na granicy świata" odnajduje prawdziwy sens. Historia tego odnalezienia to sporządzona po latach parafraza "Zmruż oczy". Jest tu szkic opowieści bardzo piękny i z potencjałem, z wszystkim, co gwarantowało sukces poprzednio, tyle że teraz nęcący schemat nie zadziałał. Ładna fasada skrywa w "Sztuczkach" wtórność i chroniczny brak pomysłu.

Za efektowną ornamentyką nie znajdujemy nic, co mogłoby przykuć uwagę, a gdyby nawet istniał jakiś smakowity wątek ukryty w tej historii, ugrzązłby pewnikiem w odmętach scenariusza, który od pierwszego kadru okazuje się wielką mielizną. W rękach artysty mającego coś do powiedzenia perypetie bohaterów zamieniłyby się może w drugi "Powrót" Zwincewa, jednak w "Sztuczkach" ostał się jedynie monotonny ciąg niezwiązanych ze sobą gagów, pomiędzy którymi wyziera nuda i jałowa pustka. Przydługą fabułę obserwujemy z rosnącym znużeniem i obojętnością, w przerwach między mdłymi uśmiechami rozbawienia oczy stają się coraz cięższe, zaś końcowe kadry przynoszą już nie tyle niedosyt, co politowanie. Ta jarmarczna miejscami farsa odgrywana jest na ekranie głównie przez amatorów, których poziom – zmitologizowany przez większość krytyków – jest raczej żenujący; to, co w zamierzeniu miało stanowić o autentyzmie, przeradza się w nieporadne widowisko z kwestiami wygłaszanymi drewnianą manierą. Damianowi Ulowi w roli Stefka wiele jeszcze brakuje do młodego Obuchowicza z "Cwału" Zanussiego, czy małych aktorów Kieślowskiego, zaś z zawodowców klasę pokazuje tylko Sapryk, efektownie przełamujący swoje komediowe emploi. A przecież cała ta chybiona filmowa materia nie denerwuje najbardziej. Najdotkliwiej mierzi to, w jaki sposób Jakimowski próbuje ukryć miałkość treści, do jakich doszedł przez lata twórczej bezczynności. Za pozorem lekkiej i przesłodzonej poezji próbuje zbyć widza banałami o potrzebie bliskości i ojcostwa; markując w nieśpiesznych kadrach filozoficzną zadumę, nie ma do przekazania nic, nad bezcelową zabawę formą i plastyką. Przez oniryzm końcowych partii uderza w tony patetyczno-mistyczne, komicznie nadmuchując prostą historyjkę do rangi przypowieści o odnalezieniu Boga. Z magii "Zmruż oczy" zostało niewiele. Jajko, niegdyś pełne życia, dziś jest tylko wydmuszką.

Nie wszystko oczywiście w tym filmie zostało zaprzepaszczone. Tu i ówdzie bowiem "Sztuczki" odsłaniają, i owszem, ocalałe przed banałem skrawki niewątpliwego talentu. Znów zadziwiającym pięknem biją zdjęcia Adama Bajerskiego; jest tu mnóstwo kadrów skomponowanych w senno-melancholijnym stylu rodem z malarstwa surrealistycznego: na tle błękitów i zogromniałych, rozsłonecznionych budynków przesuwają się na nich ludzkie cienie, tworząc obrazy niezwykłe. Prócz tego mamy tu kilka prawdziwie smakowitych scen, okraszonych absurdalnym humorem i urokiem ripost Stefka; najlepsza z nich jest chyba sekwencja nad jeziorem, w której błyszczące w promieniach, półnagie ciała buchają w naszą stronę niewymuszonym erotyzmem w najlepszym czeskim klimacie. Dostaliśmy więc kilka słodkich pralinek, cóż jednak z tego, gdy rozpływają się one w mdłej, nijakiej materii? Świadectwa świetności, której film nie doczekał, pogłębiają tylko rozczarowanie.

Jakimowski okazał się w drugim swoim dziełku mistrzem mistyfikacji. Pustkę, która w najlepszym razie zdolna jest zrodzić kilka gładkich banałów, obudował poetyckim zadęciem i pozorem melancholijnej metafizyki. Do tej niskokalorycznej strawy dodał jeszcze szczyptę modnego ostatnio optymizmu bajecznego. To, co zaserwował, zwiodło wiele podniebień. Po festiwalu w Gdyni głównie dzięki jego filmowi radośnie ogłoszono odrodzenie polskiego kina w duchu baśniowego realizmu. Z ukontentowaniem wróżono narodowi koniec martyrologii i dołujących relacji z prowincjonalnej nędzy. Moja refleksja po zapoznaniu się ze zwycięzcą gali Złotych Lwów jest odmienna. Myślę bowiem, że z rodzimym kinem nie może być aż tak dobrze, skoro spora część krytyków i widzów daje się wciąż nabierać na tak liche "Sztuczki".

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Iluzja dobrego kina, czyli nie ze mną te "Sztuczki" - Oświęcim Nasze Miasto

Wróć na oswiecim.naszemiasto.pl Nasze Miasto