Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

45 lat pracy Iwony Mydlarz-Chruścińskiej. Ona żyje dla trenowania

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Iwona Mydlarz-Chruścińska ma za sobą 45 lat pracy trenerskiej w łyżwiarstwie figurowym.
Iwona Mydlarz-Chruścińska ma za sobą 45 lat pracy trenerskiej w łyżwiarstwie figurowym. Fot. Zbiory klubu
Rozmowa z Iwoną Mydlarz-Chruścińską, świętującą 45-lecie pracy trenerskiej w łyżwiarstwie figurowym.

Jest pani utożsamiana z parą sportową Doroty i Mariusza Siudków, medalistów ME i MŚ, trzykrotnych uczestników igrzysk olimpijskich. Czy teraz trudniej wychować zawodnika na międzynarodową skalę?
Poza talentem, który Dorota i Mariusz mieli, trzeba mieć jeszcze możliwości treningu, a wtedy łyżwiarze mieli komfortowe warunki, bo obiekty sportowe były pod skrzydłami spółki sportowej Dwory, zarządzanej przez Kazimierza Woźnickiego. A i tak wówczas zawodnicy, po skończeniu średniej szkoły, wyjeżdżali do innych miast na studia. Teraz, kiedy można studiować w Oświęcimiu, nie ma warunków do pracy, bo co można zrobić przez cztery, czy pięć godzin treningu w tygodniu? Proszę sobie wyobrazić, że na stare lata musiałam kłamać przed pierwszym występem Eli Gabryszak, mojej obecnej solistki, przed jej debiutem w mistrzostwach Europy, dwa lata temu w Moskwie.

Dlaczego na mistrzostwach Europy trzeba było kłamać?
Przed mistrzostwami każdy zawodnik dostaje kwestionariusz do wypełnienia odnośnie godzin treningów, przynależności klubowej itp. Dane otrzymują potem m.in. komentatorzy telewizyjni. Zawodniczka zapytała mnie, co ma wpisać, skoro trenujemy cztery godziny w tygodniu? Powiedziałam jej, że musi skłamać i wpisać, że trenuje dwa razy dziennie przez sześć dni w tygodniu. W przeciwnym razie organizatorzy pomyślą sobie, że nie zna angielskiego i nie zrozumiała pytań. Poza tym, nikt nie uwierzyłby, że ktoś startujący w mistrzostwach Europy trenuje w tygodniu tyle godzin, ile w innych krajach pracują codziennie. To mógłby być temat kpin ze strony innych uczestników imprezy. Niestety, taka jest obecnie łyżwiarska rzeczywistość w Oświęcimiu, więc już samo zakwalifikowanie się na imprezę międzynarodową jest sukcesem. Teraz łyżwiarze wyczynowi zaczynają trenować o godzinie 23., a mam zawodników nie tylko z Oświęcimia, ale innych miast. Przecież jak wrócą do domów, jest grubo po pierwszej w nocy, a rano wstają do szkół. Już za samą determinację w trenowaniu należą im się słowa uznania. Dzieci kończące „podstawówkę”, w której mają jeszcze dostęp do lodu, potem zderzają się z bolesną rzeczywistością. Do historii przeszły już czasy, kiedy łyżwiarze w liceum byli objęci szkoleniem SMS. Pewnie, że obecnie mogą chodzić do klasy w szkole sportowej, ale nie wiąże się to z żadnymi dodatkowymi godzinami treningu na lodzie.

Ma pani dwóch synów, którzy także trenowali łyżwiarstwo. Starszy, Mateusz, w parze sportowej z Joanną Sulej był na igrzyskach w Vancouver, zajmując 18. miejsce. Trudno prowadzi się synów?
To jest niewdzięczna praca. Wobec synów musiałam być zawsze bardziej wymagająca niż wobec innych zawodników, bez względu na to, czy byli solistami, czy potem jeździli w parach sportowych. To dlatego byłam szczęśliwa, jak była możliwość wysłania ich do pracy pod okiem innych szkoleniowców, poza granicami kraju.

Można powiedzieć, że synowie byli skazani na łyżwiarstwo, skoro ich mama, najpierw sama jeździła, ale potem została trenerką.
Z pewnością. Czasem spotkałam się z ich strony z małymi wyrzutami, że nie mieli normalnego dzieciństwa, tylko stale jeździli ze mną na zgrupowania. Jednak przywykli do takiego trybu życia. Pamiętam, że jak kiedyś wracaliśmy ze zgrupowania, to zaproponowałam im tygodniowy wypad nad morze, aby zwyczajnie poleniuchować. Nie chcieli.

Młodszy z synów, Radosław, pomaga pani w klubie, a co się dzieje z Mateuszem?
Razem z Radkiem pomagamy sobie nawzajem. Wspieram go na zajęciach z dziećmi, o godzinie szóstej rano, bo o tej porze nie ma innych chętnych do treningu na lodowisku. W godzinach nocnych on wspiera mnie z wyczynowcami. Raz w tygodniu pracujemy w Cieszynie, ale – zanim stamtąd wrócimy po treningu i - zanim rozwieziemy zawodników po domach - w swoich "czterech kątach" jesteśmy też grubo po północy, czyli o takiej samej porze, jakbyśmy trenowali nocą w Oświęcimiu. Z kolei Mateusz osiadł w Kanadzie. Zrobił tam kurs trenera drugiej klasy i trenera technicznego. Jest tam u dziewczyny, którą poznał podczas pracy na statkach. Może tam będzie miał łatwiej niż jego mama.

Czy w pani karierze zdarzały się niecodzienne sytuacje?
Oczywiście. Para sportowa Katarzyna Chojniak i Wojciech Gwinner mieli wyjeżdżać na mistrzostwa świata juniorów do Oberstdorfu 13 grudnia 1981, kiedy ogłoszono w Polsce stan wojenny. Nie pojechali. Z kolei solista Tomek Dombkowski nie pojechał na mistrzostwa Europy seniorów do Sofii, bo w Bułgarii szalała epidemia. Z kolei Mariusz Siudek mógł pojechać na igrzyska już do Lillehammer, w 1994 roku. Razem z Beatą Mól-Zielińską mieli kwalifikację olimpijska. Jednak partnerka Mariusza niespodziewanie zrezygnowała z łyżwiarstwa. Było późno, żeby Mariuszowi znaleźć nową partnerkę. Jednak to były wypadki losowe, na które człowiek nie ma wpływu. Najbardziej szkoda mi solistki Sabiny Wojtali, która także miała kwalifikację olimpijską, ale dwa miesiące przed igrzyskami w Salt Lake City w 2002 roku, władze PKOL zdecydowały, że na igrzyska nie pojedzie solistka w łyżwiarstwie figurowym, tylko łyżwiarka szybka.

Sport to nie tylko sukcesy, ale także porażki, które trzeba umieć pokonać
Sportowe wpadki to naturalna rzecz. Nie zawsze można wygrywać. Jednak najbardziej dotknęły mnie okoliczności rozstania z Uczniowskim Klubem Łyżwiarstwa Figurowego, w 2016 roku, który sama zakładałam w 2001 roku z moją mamą czy Zofią Homą. Nagle nie mogłam znaleźć wspólnego języka z obecnymi działaczami. Usłyszałam, że moje metody pracy są przestarzałe. Odeszłam na przełomie maja i czerwca. Potem jednak z propozycją pracy wyszli do mnie działacze z... Opola. To pozwoliło mi na nowo uwierzyć w siebie. Do stolicy polskiej piosenki dojeżdżałam do listopada. Potem powołaliśmy Molo Osiek. Potem, dzięki przychylności Krzysztofa Pękali, przeszliśmy pod skrzydła Soły Oświęcim.

Czego może sobie życzyć trenerka, mająca za sobą kilkadziesiąt lat pracy, udział w trzech olimpiadach, spod ręki której wyszło siedmiu solistów, tyle samo solistek i 11 par sportowych, a wszyscy występowali na arenie międzynarodowej, czyli prezentowali poziom światowy?

Marzy mi się obecnie nie tylko silne łyżwiarstwo figurowe w Oświęcimiu, ale i w całym kraju. W naszym mieście nie ma obecnie perspektyw do uprawiania łyżwiarstwa na poziomie wyczynowym. Efekty są takie, że łyżwiarstwo podupada, a mistrzowskie tytuły w kraju zdobywają zawodnicy zza wschodniej granicy, którzy są sprowadzani dla potrzeb występów na arenie zagranicznej. Mam satysfakcję z tego, że wychowałam od podstaw wielu zawodników, którzy mogli promować miasto na arenie międzynarodowej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: 45 lat pracy Iwony Mydlarz-Chruścińskiej. Ona żyje dla trenowania - Gazeta Krakowska

Wróć na oswiecim.naszemiasto.pl Nasze Miasto