Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dariusz Wanat to życiowy optymista. Zaraża tym kolegów

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Dariusz Wanat, mimo niewielkich warunków fizycznych, nie pozwoli się rywalom okładać. Tutaj po walce z toruńskim hokeistą sędzie musiał go mocno trzymać, aby nie dopuścić do dalszej walki.
Dariusz Wanat, mimo niewielkich warunków fizycznych, nie pozwoli się rywalom okładać. Tutaj po walce z toruńskim hokeistą sędzie musiał go mocno trzymać, aby nie dopuścić do dalszej walki. Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa z 25-letnim DARIUSZEM WANATEM, napastnikiem hokejowej drużyny Re-Plast Unii Oświęcim

Jest pan objawieniem tego sezonu, ale - zacznijmy z innej strony - czyli roli człowieka dbającego o atmosferę w zespole

Po meczach, głównie wygranych, zwykle dbam o dobre nastroje w zespole, odpowiadając za oprawę muzyczną do świętowania zwycięstwa. Trzeba przecież wyrzucić z siebie ciśnienie towarzyszące rywalizacji na lodzie, a w tym sezonie liga jest przecież bardzo wyrównana.

Czy był jakiś konkurs na didżeja Re-Plast Unii?
Można powiedzieć, że jestem samozwańczym didżejem (śmiech). Tak naprawdę wszystko zaczęło się przypadkowo. Raz puściłem po meczu wesołą muzykę i to szybko stało się tradycją naszego zespołu.

Od czego zależy dobór muzycznego repertuaru?
Od okoliczności.

Mianowicie…
Przed meczem trzeba pobudzić drużynę do walki, więc nie może się obejść bez nastrojowego rocka. Na takie mecze, jak przeciwko Tychom, krew w żyłach musi się gotować. Zresztą na mecze przeciwko silnym ekipom i tak jesteśmy mocno naładowani, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dostać dodatkowego „kopa” do walki.

Po meczu musi być zatem chyba wesoło, więc... "będzie zabawa, będzie się działo”…
I znowu nocy będzie mało. Znam, znam (śmiech). Jednak z tym przetańczeniem całej nocy to nie ten czas. Ligowe mecze przychodzi nam grać co trzy dni. Idąc tropem piosenki, to owszem, jak jest muzyka, przyjaźń radość i śmiech, to i życie łatwiejsze staje się. Po meczu obiecujemy sobie, że następnym razem znów na lodzie będzie „dym”.

A utwór Zenka Martyniuka i jego oczy zielone gościły w szatni oświęcimskich hokeistów?
Zdarzyło się, ale - jak mówię – nie ma stałego repertuaru muzycznego.

A co można usłyszeć po porażkach?
Myślę, że w takie bolesne dla każdego sportowca chwile każdy chce przetrawić jakoś sam.

Zawsze był pan duszą towarzystwa?
Jeszcze w grupach młodzieżowych też zdarzało się, że byłem odpowiedzialny za muzykę, ale może nie było to regularne zadanie do wykonania. Ważne, żeby przy sporcie umieć się dobrze się bawić.

Był okres, kiedy myślał pan o zakończeniu przygody z hokejem. Życie pokazuje, że decyzja o pozostaniu była trafiona. W tym sezonie udało się strzelić już 9 goli i zanotować tyle samo asyst.
Jest to dla mnie piąty seniorski sezon, więc gram już na większym luzie. Pewnie dlatego łatwiej mi się strzela gole. Jednak cieszę się przede wszystkim z tego, że omijają mnie kontuzje. Na razie opuściłem tylko jeden mecz, kiedy trener dał mi odpocząć od konfrontacji z outsiderem z Janowa.

W tym sezonie strzela pan ładne dla oka bramki, ale chyba dwie w tym sezonie były szczególne…
Na pewno szczególną satysfakcję dało mi zdobycie bramki pieczętującej nasze zwycięstwo nad Podhalem Nowy Targ 4:3. To była końcówka spotkania, rozgrywanego w dniu moich urodzin. Trudno o sprawienie sobie lepszego prezentu. Na długo w pamięci zapadnie mi też gol zdobyty w półfinale Pucharu Polski, w Tychach, w którym mierzyliśmy się nie tylko z gospodarzami turnieju pucharowego, ale także aktualnym mistrzem Polski. Moje trafienie dało nam prowadzenie 2:0. Wielu kibiców do dzisiaj pyta mnie, jak zmieściłem krążek w siatce między ramieniem bramkarza, a poprzeczką, przy bliższym słupku. Chciałem przede wszystkim trafić w bramkę, najeżdżając ze skrzydła. Weszło. Ostatecznie wygraliśmy dopiero po karnych, ale liczy się efekt końcowy zespołu.

Jak na hokeistę, do wielkoludów pan nie należy. Nie boi się podjąć walki na pięści z potężniej zbudowanymi rywalami?
To, że nie jestem wielkiej postury, wcale nie znaczy, że rywale mogą mną pomiatać. Myślę, że pokazałem to w meczu we własnej hali w meczu przeciwko Toruniowi. Ostatnio, w meczu ligowym Tychach, z tyłu skoczył na mnie Adam Bagiński, więc nie mogłem się bronić. Szkoda, że sędziowie nie widzieli wówczas zarzewia konfliktu, kiedy tyszanin zaczął mnie uderzać kijem. Oddałem mu, a dopiero potem nastąpił atak rywala z tyłu.

Zagrał pan też reprezentacji Polski, w listopadzie minionego roku na turnieju EIHC w Gdańsku.
To było pierwsze przetarcie w orłem na piersi, mam nadzieję, że nie ostatnie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dariusz Wanat to życiowy optymista. Zaraża tym kolegów - Gazeta Krakowska

Wróć na oswiecim.naszemiasto.pl Nasze Miasto