Grzegorz Kowalówka (Dąb Paszkówka): Ciągnie mnie do przodu, ale ważny jest interes zespołu

- Udało się Panu wypracować dwa gole, ale też naraził Pan zespół na dramatyczną końcówkę, łapiąc czerwoną kartkę w 75 minucie...

- Taki jest futbol. Skoro w pierwszej minucie meczu byłem faulowany i objęliśmy prowadzenie po rzucie karnym, to potem, mając już na koncie jedną żółtą kartkę, chciałem naciągnąć sędziego na kolejną „jedenastkę”. Niepotrzebnie ryzykowałem, ale gdyby mój numer się udał, strzelilibyśmy trzecią bramkę, która dałaby nam spokój w końcówce. Nie udało się. Przyszło mi zapłacić za błąd młodości.

- Jednak wszędzie było Pana widać na boisku. Poza wypracowanymi pozycjami dla kolegów, mógł Pan strzelić dwa gole.
- Zabrakło mi szczęścia. Raz odważnie wpadłem w pole karne, a rywale uciekali przede mną w obawie zahaczenia, co skutkowałoby karnym. Miałem przed sobą bramkarza, ale nie patrzyłem na jego dokładne ustawienie. Chciałem skończyć akcję strzałem. Trafiłem w boczną siatkę. Później główkowałem z bliska, ale bramkarz był na posterunku. Zabrakło mi gola, który byłby dla mnie taką wisienką na torcie.

- Zdradza Pan snajperskie instynkty...
- Jestem nominalnym napastnikiem, ale wiosną z konieczności trener ustawia mnie na różnych pozycjach. W Jawiszowicach zagrałem na boku pomocy. Tutaj występują najczęściej. Chciałoby się powiedzieć, że ciągnie wilka do lasu, czyli do strzelania goli. Ważne jest jednak interes zespołu walczącego o utrzymanie w klasie okręgowej, a mnie trochę uniwersalności także nie zaszkodzi (śmiech).

- Po tym, co pokazaliście na boisku zespołu zgłaszającego aspiracje do czołówki aż dziw bierze, że Dąb jest w ogonie tabeli i desperacko walczy o byt.

- Nie gramy źle, ale często brakuje nam szczęścia. Nie zawsze potrafimy wykorzystać swoje okazje bramkowe.

Sportowy24.pl w Małopolsce