- Był Pan blisko pokonania kuzyna prowadzącego Sołę Oświęcim i zarazem przejścia do historii jako ten, który pierwszy zatrzymał lidera III ligi...
- To była nasza pierwsza rodzinna potyczka. Może wcześniej jako pośrednik pokonałem Sołę. Rok temu, kiedy w IV lidze przyjechał do Oświęcimia Orzeł Balin, z trenerem Robertem Smokiem, przedstawiłem mu swoją wizję pokonania Soły, która sprawdziła się w stu procentach. Kilka lat pracowałem w Balinie, mam tam wielu znajomych, więc podzieliłem się uwagami przed ważnym dla balinian meczem. Były one celne, bo wtedy Orzeł wygrał w Oświęcimiu 1:0.
- Rozumiem, że teraz chciał Pan zastosować sprawdzony wariant.
- Dokładnie tak. Wszystkie piłki w Sole przechodzą przez Pawła Cygnara. Znam go doskonale. To człowiek przerastający tę ligę, więc nikt mi nie wmówi, że wyłączenie kogoś takiego nie pozostaje bez wpływu na drużynę, w której występuje.
- Dlaczego zatem nie udało się zrealizować zadania?
- Dlatego, że przeszkodził nam w tym sędzia. Jest mi przykro, że derbowy pojedynek, mający swoją wielką dramaturgię, sprowadza się do dyskusji na temat sędziowskich pomyłek, a nie o wysokim poziomie sportowym zawodów.
- Podobno został Pan wezwany na posiedzenie Wydziału Dyscypliny za swoje „aroganckie” - jak napisano w protokole - zachowanie wobec prowadzącego zawody.
- Starałem się mu wyjaśnić, że w kluczowych momentach popełnił błędy. Chętnie pojadę na przesłuchanie do Krakowa. Zabiorę ze sobą materiał filmowy i przedstawię sześć sytuacji, które miały wpływ na końcowy wynik meczu. Pokazałem ten materiał koledze gwiżdżącemu najwyższy szczebel w kraju i przyznał mi rację.
- Wróćmy jednak do rodzinnego wątku derbów. Czy gdzieś przy rodzinnym stole omówił Pan z kuzynem Sebastianem Stemplewskim mecz jeszcze raz, ale już na spokojnie?
- Nie. Każdy z nas ma swoje zdanie, a druga strona to szanuje.
- Podobno niewiele brakowało, a byłby Pan przełożonym kuzyna. Ile w tym prawdy, że kilka lat temu był Pan blisko Soły?
- Ofertę pracy w Sole dostałem od śp. Jacka Ciżboka, po odejściu stamtąd Dariusza Kapcińskiego. Miałem dokończyć jesień, gdy oświęcimianie byli jeszcze w klasie A, ale wtedy byłem już zaangażowany w pracę w Balinie. Z prezesem Orła Władysławem Korlackim mieliśmy wizję kilkuletniej pracy. Zaproponowałem ówczesnemu prezesowi Soły dokończenie jesieni na dwóch frontach, a w styczniu omówienie ewentualnej dalszej takiej współpracy, jeśli zdałaby egzamin. Jego jednak nie interesował taki model i Soła dokończyła jesień pod wodzą Sebastiana Stemplewskiego, dla którego była to pierwsza samodzielna praca, która z dobrym skutkiem trwa do dzisiaj.
- Ile lat Pan już jest trenerem?
- Dziesięć.
- Szybko wziął się Pan za trenerkę, dlaczego?
- Piłkarzem nie byłem najlepszym, a przeciętność zaczęła mnie dusić. Byłem stoperem, więc może dlatego znam specyfikę gry w obronie. Kontuzja zmusiła mnie do podjęcia życiowych decyzji. W wieku 25 lat nabyłem uprawnienia trenerskie. Pierwszą samodzielną pracę podjąłem w klasie okręgowej.
- Jest Pan bardziej doświadczonym trenerem od kuzyna, nieprawdaż?
- Pracowałem na wszystkich szczeblach. Prowadziłem w 10 ekstraklasowych meczach Zagłębie Sosnowiec. Nie tak dawno, po odejściu z Balina, podjąłem wyzwanie w Polonii Bytom, ale sytuacja organizacyjna była w niej tak trudna i złożona, że nie udało się uratować zaplecza ekstraklasy.
- Kuzyn ma w Sole komfort pracy, a Panu często pozostaje praca w tzw. spartańskich warunkach. Tak jest chyba obecnie w Janinie.
- Mamy inny cel od Soły, której życzę jak najlepiej, nie dlatego, że „Seba” prowadzi zespół. Trzeba pielęgnować ośrodki, w których dzieje się coś dobrego. Zawsze przypominam, że Janina latem przeszła kadrową rewolucję i potrzebuje czasu na zgranie. Pamiętam, jak do Libiąża przyjechał będący na fali Beskid, po dwóch wygranych u nas tylko bezbramkowo zremisował, a jego trener zarzucił nam antyfutbol. Tylko, że ten mocarny Beskid dzisiaj jest „oczko” przed nami, mając tylko o punkt więcej. Pycha spycha na boczne tory, ucząc pokory. Nie uważam, że jestem doskonałym trenerem. Chcę jednak rozwijać swój warsztat, by w przyszłości pracować wyżej.
- Czy mimo trudnej wiosny ma Pan swoje małe „zwycięstwa”?
- O tak. Nie może być inaczej, skoro po meczu na Sole jeden z wysłanników ekstraklasowego klubu zaprosił w zimowej przerwie na testy jednego z moich młodych zawodników. Nie będę ujawniał nazwiska, bo wolałbym, żeby na razie skupił się na grze w Janinie. Wielu trenerów skreśliło już Grzegorza Kmiecika, który dla mnie w Oświęcimiu był najlepszym zawodnikiem na boisku i jeszcze może wrócić na wyższe szczeble. Wygrywając wiele małych bitew możemy wygrać całą wojnę o utrzymanie w III lidze.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?