Jak się okazuje, rodzima produkcja przechodzi do historii. Większość gospodarstw przekazywanych z pokolenia na pokolenie nie spełnia weterynaryjnych norm. Nielicznym, które zostały, produkcja po prostu przestała się opłacać. - Zaopatruje nas hurtownia mięsa z kieleckiego - mówi Wojciech Jarosz, kierownik jednego z oświęcimskich marketów. - W innych sklepach klienci kupują mięso pochodzące spoza granic Polski - dodaje.
Czytaj także: Oświęcim: przegrali wybory, ale blokują etaty
Z oświęcimskiego targowiska już dawno zniknęli drobni hodowcy. - Nasze rolnictwo schodzi na psy - mówi Halina Walczyk, gospodyni z Brzeszcz. - Hodowałam świnie, ale przestało się to opłacać. Ceny paszy, prądu, wody, robocizny poszły w górę, a ceny w skupie w dół. Nie stać mnie na dokładanie do tego interesu - żali się pani Halina, która teraz handluje swojskimi jajkami. Z nostalgią wspomina czasy, kiedy liczyła się jakość, a nie ilość.
- Hodowałam po starodawnemu - mówi pani Halina. - Zanim świnia trafiła do rzeźni, potrzebowała ośmiu miesięcy. Teraz na chemii utuczą ją w trzy. Koguta trzeba było hodować pół roku, a teraz na paszy tuczą go tylko sześć tygodni. Roman Hruszka, weterynarz z Osieka, potwierdza, że problemu nie mają tylko wielkie rzeźnie, które eksportują mięso lub mają umowy z dużymi odbiorcami.
- W terenie wszystko padło - mówi Hruszka. - Likwiduje się wszystko i sprowadza mięso z Danii, Holandii i Niemiec. Jak Polak potrafi coś takiego zjeść, skoro jesteśmy przyzwyczajeni do dobrego smaku. Ten strajk jest poważny. Nie sądzę, aby ktoś poszedł na układy z ministerstwem. Z tego może być wielka awantura - kwituje.
O swoją przyszłość obawia się również Katarzyna Mrozik z Przeciszowa. Inżynier Politechniki Krakowskiej przejęła gospodarstwo po rodzicach. Na sześciu hektarach ziemi uprawia zboże. W swoim gospodarstwie ma także trzy krowy i maciorę na prosięta. - Rok temu jedno prosię mogłam sprzedać za dwieście złotych, a teraz za parę dostanę najwyżej osiemdziesiąt złotych - mówi młoda gospodyni. - Mleka też się nie opłaca oddawać do skupu, bo płacą złotówkę za litr. Tu, czyli na targu, sprzedam za dwa złote i trzydzieści pięć groszy - dodaje.
Pani Katarzyna, podobnie jak jej sąsiadka ze straganu, skarży się na rosnące koszty produkcji i opieki weterynaryjnej. - Każdy się tylko modli, żeby mu zwierzę nie zachorowało. Weterynarz za samo wejście do obory bierze pięćdziesiąt złotych. Płakać się chce - dodaje. By móc handlować na oświęcimskim targowisku, Katarzyna Mrozik na własny koszt wozi próbki mleka na badanie do Bielska-Białej. Za przebadanie czterech próbek płaci 80 złotych.
Krystyna Turek z Grojca od lat zajmuje się hodowlą bydła, trzody i drobiu. Mimo że większość mięsa po uboju kupują jej sąsiedzi i znajomi, nie wyobraża sobie, by mogła sprzedać nieprzebadany produkt. - Bez badania nawet ja bym nie zjadła - mówi pani Krystyna. - To odpowiedzialność za czyjeś zdrowie i życie. Jak sytuacja w kraju się nie zmieni, będę hodować tylko dla siebie, bo przestało się opłacać. Mało kto wie, ile pracy i pieniedzy trzeba włożyć w wychowanie cielątka - dodaje.
Dziś atmosfera napięcia kumuluje się w Warszawie. W Ministerstwie Rolnictwa urzędnicy negocjują ceny z weterynarzami. Wszyscy mają nadzieję, że ci ostatni usatysfakcjonowani godziwą zapłatą, powrócą do swych obowiązków. Czy strajk będzie kontynuowany, dowiemy się w poniedziałek, bo wtedy zapadnie ostateczna decyzja.
Oby nie stało się tak, że w ślady weterynarzy pójdą hodowcy.
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Tarnów: rodzice zabili noworodka. Ciało wozili w bagażniku
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?