- Przegrana z Cracovią 2:4 we własnej hali pewnie boli nie tylko Pana, ale także wszystkich kolegów z Unii.
- Na pewno tak, zwłaszcza, że była to nasza kolejna przegrana z gatunku tych ładnych dla oka, z zespołem, który w tym sezonie zgłasza wysokie aspiracje. Poza tym, trudno nie być na siebie wściekłym, skoro dwa razy obejmowaliśmy prowadzenie, by ostatecznie zejść z lodu pokonanym.
- Mógł Pan w pojedynkę rozstrzygnąć losy spotkania na korzyść Unii, mając kilka wybornych pozycji, nawet tych z gatunku „sam na sam”.
- To mnie denerwuje najbardziej.
- Sytuacje miał Pan w momentach, w których Unia mogła wrócić do gry. Czy za pierwszym razem, jadąc na Rafała Radziszewskiego, chciał Pan powtórzyć manewr z wykorzystanego karnego przeciwko Orlikowi Opole?
- Mam opracowanych kilka wariantów rozgrywania indywidualnych pojedynków z bramkarzami. Tym razem chciałem go wziąć na bekhend, ale w ostatniej chwili podskoczył mi krążek, więc nie udało mi się wykonać tego, co sobie zaplanowałem. Z kolei za drugim razem zareagowałem instynktownie, uderzając w tzw. długi róg, gdzie bramkarze mają zawsze odbijaczkę. Zapomniałem, że „Radzik” jest mańkutem i prawej ręce ma łapawicę, więc wyjął mi ten krążek z „okienka”.
[b - ]Przeciwko Cracovii w przeszłości miał Pan jednak swoje wielkie chwile...
Pamiętam mecz sprzed dwóch lat, w Oświęcimiu, wygrany przez Unię 4:2. Zdobyłem wtedy trzecią, przełomową bramkę w 59 minucie. Potem krakowianie wycofali bramkarza i zostali skarceni. Szkoda, że teraz nie udało się tego powtórzyć. Tym razem historia zatoczyła koło, bo nam przyszło zagrać va banque, co wykorzystali rywale, stawiając pieczęć na wygranej.
- Słowa uznania należą się jednak Panu za mistrzowskie podanie, otwierające drogę do bramki Wojtarowiczowi, po którym pierwszy raz objęliście prowadzenie...
- Jakoś w rozgrywkach ligowych przypada mi rola asystenta, bo w sparingach trafiałem częściej. W meczach o punkty zdobyłem dwa gole, a w sparingach miałem ich osiem. Jednak dobre podanie w hokeju smakuje tak samo jak gol. Tego się trzymam, co jednak wcale nie znaczy, że odpuszczam sobie polowanie na bramki.
- Może dobrą postawą w springach przyjął Pan z kolegami z ataku ciężar ciągnięcia zespołu i teraz trudno go udźwignąć?
- Myślę, że nie mam z tym problemu, bo w Unii mamy kolektyw, więc każdy ma swoje „pięć minut”. Oby rotacja była jak największa, to będzie z korzyścią dla zespołu.
- Prawdziwą zmorą Unii są straty goli w liczebnej przewadze...
- Dokładnie. Przeciwko Cracovii stało się to już po raz drugi w tym sezonie i trudno to racjonalnie wytłumaczyć. Wydaje mi się, że tyle mówi się o naszej słabej grze w przewadze liczebnej, że jak już ją mamy, wszyscy angażujemy się w poczynania ofensywne, a potem brakuje nas w obronie.
- Co znaczy napis na kiju „Adamusson”, przecież wołają na Pana „Bercik”...
- To dobra dusza naszego ataku, czyli Filip Komorski, każdemu z partnerów przypisał coś, co mogłoby być takim talizmanem pomagającym w zdobywaniu bramek. Filip to „McKomor”, a Maciek Szewczyk to „Szewieczkin”. Razem z kolegami tworzymy taki międzynarodowy atak, nawiązujący do najlepszych hokejowych nacji. Odrobina dobrego humoru jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?