Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Oświęcim. Marcin Pluta nie tylko pewny w obronie, ale także strzela ważne gole

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Marcin Pluta jest pewnym punktem oświęcimskiej obrony.
Marcin Pluta jest pewnym punktem oświęcimskiej obrony. Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa z MARCINEM PLUTĄ, obrońcą oświęcimskiej Unii, beniaminka grupy zachodniej IV ligi piłkarskiej.

- Po awansie do IV ligi zdecydował się Pan na przedłużenie współpracy z Unią Oświęcim, która będzie beniaminkiem na szczeblu wojewódzkim. Nie ciągnęło Pana na wyższe „salony”? Przecież niemal przez całą seniorską przygodę z futbolem był Pan związany z Garbarnią Kraków.

- W zimowej przerwie zdecydowałem się na przyjęcie oferty oświęcimskiej Unii, bo jej prezes przedstawił mi długofalowy pomysł na zespół, a o coś takiego mi właśnie chodziło. Nie interesowało mnie już granie na „krótką metę”, jak to było przed rokiem w Porońcu, który jesienią zebrał grupę doświadczonych zawodników, a w połowie sezonu jego główny sponsor powiedział „stop” i wycofał zespół z rozgrywek.

- Skoro przywołał Pan wątek Porońca, to czy po jego rozpadzie nie otrzymał Pan ofert z innych trzecioligowych klubów?

- Owszem, ale z drużyn walczących o utrzymanie, lub tych będących na pograniczu stref bezpiecznej i spadkowej. Wiadomo, że w razie spadku, co sezonie reorganizacji było bardzo możliwe, znowu dochodziłoby do rotacji kadrowych. Poza tym, w Oświęcimiu odpowiadała mi perspektywa walki o awans. To chyba każdego zawodnika bardziej „kręci” niż walka o byt.

- W Oświęcimiu był Pan jedną z wiodących postaci zespołu...

- Może zacznijmy od tego, że w Unii nie ma zawodników „lepszych” i „gorszych”. Jej siłą jest kolektyw. Każdy wie, co ma robić na boisku. A - że akurat w przeszłości grałem w wyższych ligach - to chyba zrozumiałe, że oczekiwano ode mnie pewnej „wartości dodanej” na poziomie okręgówki. Udało mi się chyba podołać wyzwaniu.

- Poza perfekcyjną grą w defensywie udało się Panu zdobyć też kilka ważnych bramek. Wystarczy wspomnieć trafienie na 2:0 w inauguracji wiosny przeciwko Orłowi Ryczów, który był głównym konkurentem do awansu. Ostatecznie wygraliście 2:1. Swoje „trzy grosze” udało się dorzucić też w arcyważnym meczu przeciwko rezerwom Soły, wygranym u siebie 4:2.

- Dobre warunki fizyczne predysponują mnie do tego, żeby przy stałych fragmentach gry zapuścić się w pole karne rywali. Zresztą mamy w drużynie kilku wysokich zawodników, więc chcemy wykorzystać swoje „centymetry”.

- Jak wytłumaczy Pan fakt, że trudne mecze w rundzie wiosennej udało się - że tak powiem – przepchnąć. Brakowało przekonującego zwycięstwa. Pokonaliście Orła Ryczów 2:1, Brzezinę Osiek 1:0, Sołę II Oświęcim 4:2, czy Zagórzankę 1:0. Po tym ostatnim zwycięstwie postawiona została kropka na mistrzostwie V ligi.

- Odpowiedź jest bardzo prosta. Każdy zespół przyjeżdżający do Oświęcimia, czyli ma boisko lidera, wspinał się na wyżyny swoich możliwości. Poza tym, zawsze łatwiej się jest bronić niż atakować, a każdy rywal zazwyczaj starał się „murować” własne przedpole, szukając szczęścia w kontrach. Dla mnie nie ma to znaczenia, czy wygrało się jedną, czy kilkoma bramkami. Ważne były punkty. Chciałem zauważyć, że każdy rywal mocno „odchorowywał” wizytę w Oświęcimiu, bo przeważnie w dwóch kolejnych meczach gubił punkty, a dopiero potem wracał do równowagi.

- Ile awansów ma Pan już w swojej przygodzie z futbolem?

- Trzy. Dwa wcześniejsze zrobiłem w barwach krakowskiej Garbarni, najpierw do trzeciej, a potem do drugiej ligi. Właśnie z pobytu w Garbarni mam najwięcej miłych wspomnień. W końcu reprezentowałem jej barwy przez 10 lat.

- Jednak pierwszym Pana klubem był Hutnik Kraków...

- Pochodzę z Witowa w powiecie proszowickim, więc już jako 9-latek dojeżdżałem na treningi na Suche Stawy. Tak było aż do liceum, bo dopiero trafiając do SMS Kraków zostałem w internacie. Na ostatnie pół roku juniorskiego wieku trafiłem do Garbarni.

- Zawsze był Pan obrońcą?

- Jak chyba każdy młody chłopiec, zaczynałem gdzieś w przodzie. Chciałem strzelać gole. Jednak z wiekiem byłem cofany. Nie wiem, czy ze względu na brak umiejętności (śmiech), czy może ze względu na wzrost trenerzy wiedzieli dla mnie miejsce bardziej w obronie. Na początku zostałem przypisany na jej lewą stronę. Jednak z czasem zostałem przesunięty na środek obrony i tak już zostało.

- Do którego spotkania często wraca Pan myślami?

- Szczególny dla mnie był wyjazdowy mecz przeciwko Radomiakowi, w drugiej lidze, w barwach krakowskiej Garbarni. Wygraliśmy tam 2:1, a mnie udało się zdobyć pierwszą bramkę dla „Brązowych”, może trochę niecodzienną, bo piętą, a takie rzeczy się pamięta. Mecz oglądało blisko 3 tys. kibiców, którzy po meczu to nam bili brawo. To było pod koniec jesieni, kiedy w czterech meczach zdobyliśmy dziesięć punktów i wydawało się, że będziemy w stanie obronić się przed spadkiem. Wtedy zespół prowadził Mirosław Kmieć. Jednak wiosną życie napisało swój scenariusz i przyszło nam się pożegnać ze szczeblem centralnym.

- Jak widzi pozycję Unii w czwartoligowym towarzystwie?

- Wydaje mi się, że możemy trochę na szczeblu wojewódzkim trochę namieszać. Ważny będzie dobry start. Liczmy także na naszych kibiców, którzy w towarzyskim meczu w Kętach, rozegranym na początku lipca, pokazali, że stać ich na wiele. Może - jak okrzepniemy w czwartoligowym towarzystwie - to będę mógł zapisać na swoim koncie kolejny awans? Życzę sobie tego i oświęcimskiej piłce.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na oswiecim.naszemiasto.pl Nasze Miasto