Beata Kaleta jest z pochodzenia oświęcimianką. Trzy lata temu, dwa lata po ukończeniu szkoły średniej, wyjechała do pracy do norweskiego Bergen.
Dlaczego wybrała Afrykę i wolontariat w Ghanie? Bo to połączenie pracy, podróży, pomocy potrzebującym, nauki. Przekonuje, że w Ghanie można znaleźć to, co w Afryce najpiękniejsze i najbardziej charakterystyczne - świat kolorów, zapachów i słońca. Pojechała w październiku zeszłego roku, wróciła w grudniu.
- Moim miejscem docelowym było Tamale, trzecie co do wielkości miasto w Ghanie, położone w północnej części kraju. Czyli tam, gdzie afrykańskie korzenie są widoczne najbardziej - mówi.
Trafiła do Anfaani Blessed Children's Home, prywatnego ośrodka, którego celem jest opieka nad dziećmi do trzeciego roku życia. Znajdują się tam maluchy, które straciły matki, a ich ojcowie z różnych przyczyn nie są w stanie podjąć opieki nad nimi.
- Pracowałam pięć dni w tygodniu na dwie zmiany, z Olivią, wolontariuszką ze Szwecji. Przewijałam, ubierałam, karmiłam, kąpałam, zaprowadzałam do przedszkola, pomagałam przy praniu (tradycyjnym sposobem - ręcznie), ale przede wszystkich przytulałam i jeszcze raz przytulałam dzieci. Starałam się dać im tyle ciepła, ile byłam w stanie - wspomina wolontariuszka. Przyznaje, że bywało ciężko, ale warto było. - Dla nich i dla mnie samej.
Jak podkreśla Afrykańskie dzieci potrzebują tak niewiele, aby na ich twarzach pojawił się uśmiech. - Czasami wystarczy tylko odpowiedzieć "hello" na ulicy albo odmachać w odpowiedzi - twierdzi.
Ghana jest krajem wielu języków i religii. Południe zdominowało chrześcijaństwo, natomiast na północy przeważa islam oraz tradycyjne afrykańskie wierzenia.
W Afryce nie jest się gościem, gdy się przyjeżdża, staje się członkiem rodziny. - Tak samo było i w moim przypadku - mówi a jako dowód cytuje słowa Baby, jej afrykańskiego ojca, które napisał na pamiątkowej ghańskiej fladze: "Dla moich ukochanych córek Olivii i Beaty. Dziękuje za wasze wsparcie, oraz że byłyście tu z nami. Jesteście zawsze mile widziane w waszym drugim domu w Ghanie".
- Czymś szczególnym, co bardzo zbliżyło nas do tej rodziny, była śmierć Sali - matki w wypadku autobusowym. Europejskim zwyczajem właściwym zachowaniem byłaby jak najszybsza ewakuacja, aby nie nakładać rodzinie dodatkowych obowiązków. Ale nie w Ghanie, ucieczka oznaczałaby brak szacunku dla zmarłej i reszty domowników. Moja islamska rodzina bardzo dzielnie poradziła sobie ze stratą. Płacz i niezrozumienie sytuacji towarzyszyły zgromadzonym tylko przez dwa pierwsze dni - wspomina. Jej afrykański ojciec wytłumaczył jej, że ważne, aby wrócić od razu do swoich obowiązków, a nie pogrążać się w smutku, ponieważ płacz sprawia, że ciało cierpi bardziej.
- Był czas, gdy coś się działo, ale też zwyczajna codzienność, i właśnie w dniu powszednim najłatwiej można było poczuć ducha tamtego świata. Odgłos miotły o poranku, pianie koguta, wszechobecny kurz, dźwięk bębnów zwiastujący lekcje w szkole, słodkie pieczywo z bananem, brak rozkładów jazdy i obowiązkowe targowanie się na straganach. Tak pamiętam moją Afrykę - mówi.
Była w krainie baobabów i w lasach tropikalnych, na safari oraz zwiedzała zamki, gdzie słuchała krwawych historii o niewolnictwie.
Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?