Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Podsłuch w redakcji „Gazety Krakowskiej” założyli lokalni politycy?

Materiał internauty
Lokalziacja znalezionego podsłuchu na Wadowickim Rynku i otoczenie.
Lokalziacja znalezionego podsłuchu na Wadowickim Rynku i otoczenie. Warszawska Gazeta
Prokurator rejonowy w Wadowicach, Jerzy Utrata, potwierdza: „znalezione urządzenie było podsłuchem”.

Komu zależało na tym, aby podsłuchiwać dziennikarza Roberta Szkutnika z wadowickiej redakcji gazet codziennych? Czy prokuratura postawi zarzuty i komu? Afera podsłuchowa to bomba z opóźnionym zapłonem, którą podłożyli politycy, bo poczuli się bezkarni? Polska szwagrów, a może już układ mafijny? Media lokalne zmieniają ton, a może to tylko odwracanie uwagi od wadowickiej „afery podsłuchowej”?

Sprzęt podsłuchowy znaleziony w siedzibie lokalnego oddziału „Gazety Krakowskiej“, to urządzenie podsłuchowe, co potwierdził prokurator Jerzy Utrata szef Prokuratury Rejonowej w Wadowicach. Warto w tym miejscu przypomnieć, że stało się to przypadkiem 25 czerwca 2013r. – podczas zmiany siedziby redakcji. – Gdyby nie przeprowadzka, sprawa podsłuchów zapewne nigdy nie wyszłaby na jaw – mówi nasz informator. Dla porządku informujemy, że zawiadomienie o przestępstwie wpłynęło do prokuratury 18 lipca 2013r. a jego przedmiotem jest urządzenie podsłuchowe ujawnione przypadkowo w czasie przeprowadzki siedziby redakcji „Gazety Krakowskiej”.

Informacje na temat podsłuchu potwierdza redaktor naczelny „Prasy Krakowskiej“ („Gazety Krakowskiej” i „Dziennika Polskiego” w koncernie Polskapresse) Tomasz Lachowicz. – Rzeczywiście, w naszej redakcji znaleziono urządzenie podsłuchowe – mówi w rozmowie z „Warszawską Gazetą“. – Urządzenie było dość prymitywne, mało prawdopodobne, by umieścił je u nas ktoś ze służb specjalnych. Zapewne chodzi o kogoś z lokalnego układu. Podsłuch nie wyrządzi nam raczej wielkiej krzywdy, nie mamy wiele do ukrycia. Jednak sam fakt, że komuś przyszło do głowy zamieszczenie go w redakcji, jest bardzo niepokojący. Świadczy o istnieniu czegoś, co można brzydko określić mianem Polski szwagrów, czyli funkcjonujących w lokalnych środowiskach grup interesów, dla których niezależne media są niebezpieczne – przekonuje Lachowicz. W lipcu sprawa podsłuchu trafiła do prokuratury. Trwa śledztwo, które ze względu na okoliczności jest objęte szczególnym nadzorem w wadowickiej prokuraturze rejonowej.

Dziennikarze „Warszawskiej Gazety” dotarli do informatora, który twierdzi: „byłem przy rozmowie dotyczącej zlecenia założenia podsłuchu. W ustaleniach brało udział pięć osób, w tym samorządowiec z Wadowic. Znana osoba publiczna, była inspiratorem i zleceniodawcą zamontowania urządzenia podsłuchowego w redakcji Gazety Krakowskiej” – twierdzi człowiek, który czuje się zażenowany całą sytuacją. Jak wynika z wypowiedzi informatora „WG” zleceniodawca nie przejmował się tym, że urządzenie może zostać znalezione. Stwierdził wręcz, że nie ma się czym przejmować, „gdy znajdą to będzie już po wyborach, a wtedy się zwali na dziennikarzy, powiemy, że sami się podsłuchiwali”. Stało się jednak inaczej wybory zostały przegrane, a podsłuch przetrwał aż do czerwca 2013 roku? Wadowickiemu „ważniakowi” wydawało się, że wszyscy już o tej rozmowie zapomnieli, ale tak się nie stało i prokuratura obecnie bada ten trop? Nasi informatorzy twierdzą, że jest to jeden z wątków prowadzonego postępowania w sprawie…

Człowiek, z którym rozmawialiśmy wyjaśnia, że zlecenie założenia podsłuchu miało zostać zrealizowane w celu podsłuchiwania „komuszków” i „lewaków”, którzy urządzali sobie „schadzki” w redakcji „Krakowskiej” jak mówił zleceniodawca. Podkreślał, że „samorząd musi wiedzieć, co lewactwo kombinuje w papieskim mieście” – opowiada nasz informator o rozmowie dotyczącej zlecenia założenia podsłuchu. Jednocześnie podkreśla, że „nie mogły to być wygłupy, bo mało realne jest aby pięciu dorosłych facetów spotykało się w gabinecie, żeby robić komuś psikusa i bawić się dla zgrywy. Wtedy nie miałem pewności, że to zlecenie zostanie zrealizowane. Jednak w momencie opublikowania w „Gazecie Krakowskiej” informacji o znalezionej „pluskwie” w wadowickiej redakcji gazety, (którą czytam codziennie) przypomniałem sobie te fakty i połączyłem ze sobą pozyskane informacje” – stwierdza zbulwersowany mieszkaniec.

Warto w tym miejscu zauważyć, że opisywane zdarzenie jak twierdzi nasz informator miało miejsce dwa lata temu, w trakcie kampanii do parlamentu. Z opisywanej historii wyłania się ponury obraz wadowickiej rzeczywistości, który pokazuje standardy rodem z Białorusi? Zaskakuje brak ostrożności i buta oraz arogancja prominentnego polityka, który powinien służyć mieszkańcom, a nie tropić ich, czy nawet podsłuchiwać?

Rzecznik prasowy wadowickiego magistratu pytany przez Ewę Gutek, czy zlecił założenie podsłuchu w „Gazecie Krakowskiej” odpowiada: – „No chyba Pani żartuje. Proszę w ogóle takich bzdur nawet nie opowiadać. To chyba nam opozycja próbowała założyć tutaj podsłuchy. A wszystko inne to są raczej bzdury. Być może chodzi tutaj o jakieś poprawienie sobie czytelnictwa, czy coś. To są po prostu jakieś kompletne bzdury. Czuję się jakbym się cofnął o jakieś 30 lat wstecz, do czasów jakiegoś ciemnego PRLu” – powiedział nam Stanisław Kotarba.

Sprawa jest bulwersująca. Szczególnie zastanawiać może jednak zachowanie mediów. Część z nich stanęła w obronie dziennikarza. Jednak Polska Agencja Prasowa w swym materiale jako główne źródło informacji podawała jeszcze niedawno wypowiedź Marcina Płaszczycy, redaktora naczelnego portalu wadowice24.pl, a zarazem etatowego asystenta Burmistrz Wadowic, który dyskredytował informacje na temat podsłuchu. Jego zdaniem żadnej afery podsłuchowej nie ma, bo… nie ma stuprocentowej pewności, że urządzenie podsłuchowe było użyte do podsłuchiwania dziennikarzy. Obecnie zaczyna zmieniać front, ale nadal przyznaje, że nic wielkiego się nie stało, chociaż jak pisze jest to przestępstwo zagrożone karą pozbawienia wolności do lat dwóch.

Zastanawia również fakt, że dziennikarz dokładnie opisuje sprzęt znaleziony w redakcji „Gazety Krakowskiej“. Problem jest jednak w tym, że opisany przez Płaszczycę sprzęt w niczym nie przypomina tego, jaki został znaleziony w redakcji pisma. W mojej ocenie zachodzi podejrzenie, że albo zmyśla, albo, co gorsza, odnaleziony sprzęt nie był jedynym, jaki zainstalowano w redakcji „Gazety Krakowskiej”. Pomieszczenia byłej już redakcji gazet codziennych zostały obecnie bardzo gruntownie wyremontowane. Wymieniono nawet podłogi. Czy to nie powinno dziwić?

Zachowanie dziennikarza z prowincji dziwi szefa „Prasy Krakowskiej“. – Przykrą sprawą jest to, że ktoś wpadł na pomysł podsłuchiwania dziennikarzy. Jeszcze bardziej smuci jednak brak solidarności ze strony innych mediów – mówi „Warszawskiej Gazecie” Tomasz Lachowicz. Jak zaznacza, dobrze zna Marcina Płaszczycę. – Redaktor ten pracował przez kilka lat w „Gazecie Krakowskiej“. Rozstaliśmy się z nim z powodów nie przynoszących mu chluby. Przykre, że dla Polskiej Agencji Prasowej stał się głównym źródłem informacji, a z nami nikt nie rozmawiał – mówi Lachowicz.

Prokurator Rejonowy Jerzy Utrata potwierdza, że znalezione urządzenie w redakcji „Gazety Krakowskiej” było podsłuchem. – Obecne ustalenia pozwalają na stwierdzenie, że jest to urządzenie mogące spełniać funkcję podsłuchową. Nie wiadomo kto i w jakim celu go podłożył – mówi „Warszawskiej” prokurator z Wadowic. – Urządzenie, jako rzecz fizyczna, jest urządzeniem podsłuchowym. Budowa jego sprawia, że może taką funkcję spełniać. Jednak czy rzeczywiście ktoś został podsłuchany – tego nie mogę teraz stwierdzić – dodaje szef wadowickiej prokuratury. A zatem, nie jest to, jak pisano w niektórych mediach, że być może to jakiś rekwizyt dziennikarza (mikroport). W dodatku „urządzenie to ma zasięg do100 metrów” – stwierdza prokurator rejonowy Jerzy Utrata. A więc należy zwrócić uwagę, że w zasięgu pracy „pluskwy” znalezionej w redakcji na Wadowickim Rynku mieszczą się placówki handlowe i gastronomiczne, mieszkania prywatne i komunalne, ale także magistrat, plebania i kościół.

Prowadząc dziennikarskie śledztwo zapytaliśmy Prokuratora Rejonowego, czy potwierdza fakt, że do prokuratury zgłosił się człowiek, który wskazuje, kto mógł być ewentualnym zleceniodawcą założenia tego podsłuchu w redakcji „Gazety Krakowskiej”. – Na obecnym etapie postępowania absolutnie nie możemy stwierdzić, czy urządzenie podłożył ktoś, kto chciał podsłuchiwać dziennikarzy, czy też zlecił podłożenie innej osobie. Nie mamy takich danych, które uzasadniałyby podejrzenie, że czynu dopuściła się określona osoba – obecnie nie ma podstaw do przedstawienia komukolwiek zarzutu – informuje nas Utrata. – Sprawa jest na biegu, przy czym istnieją możliwości wzbogacenia materiału dowodowego, dlatego też postępowanie obecnie nie może być umorzone – mówi prokurator. – Postępowanie będzie prowadzone do wyczerpania źródeł dowodowych. Nie jest możliwe zarysowanie horyzontu czasowego zakończenia tej sprawy – dodaje.

Z naszych ustaleń wynika, że prokuratura dysponuje zeznaniami człowieka, który sam zgłosił się do wadowickich przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości z informacją o zleceniodawcy podsłuchu. Śledztwo pokaże, czy informacja ta pomoże w ustaleniu sprawcy lub sprawców oraz inicjatora zakładania „pluskwy” w wadowickiej redakcji gazet codziennych.

O podsłuchiwaniu dziennikarzy prokurator ma wyrobioną opinię. – Abstrahując od konkretnej sprawy podsłuchiwanie dziennikarza jest naruszeniem obowiązujących standardów. Jak już wcześniej zaznaczyłem, tajemnica dziennikarska, jak i kilka innych tajemnic (np. adwokacka), jest pod szczególną ochroną. Chociażby procedura karna przewiduje taką sytuację, że zwolnienie dziennikarza z obowiązku dochowywania tajemnicy, nie może dotyczyć danych umożliwiających identyfikację informatorów, jeżeli te osoby zastrzegły nieujawnianie takich danych. Jeżeli podejrzenie się potwierdzi, będzie to swego rodzaju zamach na pracę dziennikarza. Jest to przestępstwo naruszające pewne standardy, które gwarantowane są przepisami prawa. Standardy te mają służyć zarówno dziennikarzowi, jak i czytelnikowi – stanowczo stwierdza szef prokuratury. – „Gazeta Krakowska jest poważnym i rzetelnym medium – podkreśla prokurator rejonowy z Wadowic Jerzy Utrata.

Podsłuchiwanie dziennikarzy to więcej niż złamanie standardów demokracji. – Z całą pewnością w Wadowicach ktoś ma ewidentny interes, podkreślam, ewidentny interes w tym, żeby nie były ujawniane, przekazywane do opinii publicznej rzeczy, które po prostu opisują rzeczywisty obraz tej osoby, a właściwie nawet nie osoby, a pewnego środowiska – mówi „Warszawskiej Gazecie” nadkomisarz Dariusz Loranty, oficer warszawskiej policji w stanie spoczynku. – Spotykam się z coraz bardziej nasilającym się zjawiskiem, jakichś dziwnych, nieformalnych układów w Polsce lokalnej, które ku mojemu zdziwieniu nie mają podziałów ideologicznych, gdzie barwy partyjne, czy też barwy przynależności organizacyjnej są mocno fikcyjne. Natomiast tych ludzi zupełnie coś innego trzyma wobec siebie. To są środowiska, które mają wyraźny interes ekonomiczny i finansowy w utrzymaniu etatów, wzajemnym popieraniu się i w trzymaniu się dosyć wygodnych stołków – podkreśla nadkomisarz Loranty.

Komu zależało na tym, aby podsłuchiwać dziennikarza Roberta Szkutnika z wadowickiej redakcji gazet codziennych? Czy prokuratura postawi zarzuty i komu? Afera podsłuchowa to bomba z opóźnionym zapłonem, którą podłożyli politycy, bo poczuli się bezkarni? Polska szwagrów, a może już układ mafijny? Media lokalne zmieniają ton, a może to tylko odwracanie uwagi od wadowickiej „afery podsłuchowej”?

Krzysztof Sitko

Artykuł pierwotnie opublikowano w tygodniku ogólnopolskim „Warszawska Gazeta”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wadowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto