Autor: Ewelina Sadko/Gazeta Krakowska
Dwie godziny później nieprzytomny i w ciężkim stanie został zabrany przez helikopter do specjalistycznego szpitala w Katowicach. Jego stan jest bardzo ciężki.
Wieczorami wiadukt kolejowy jest miejscem spotkań niezbyt grzecznej młodzieży z Oświęcimia. Aby tu dotrzeć, trzeba iść wzdłuż torów lub przez łąki z wysoką trawą. To w obu przypadkach kilkadziesiąt metrów. Młodzi „gniewni” mają tu miejscówkę, gdzie bez problemu mogą posilić się wyskokowym trunkiem, zapalić papierosa, bo z daleka widać zbliżających się strażników miejskich lub policjantów i zdążą uciec.
W sobotnie popołudnie czas spędzało tu około 15 nastolatków. – Około godz. 19 szedłem tamtędy i zwróciłem im uwagę, bo wyrywali deski z wiaduktu i wrzucali do rzeki – mówi mężczyzna z os. Błonie, który wiaduktem skraca sobie drogę nad rzekę, aby powędkować.
– Wyzwali mnie od starych buców, mówili, że mam się nie wtrącać, a jak chcę, to mnie też wrzucą. Twierdzili, że jestem gruby, to będę się fajnie na wodzie unosił – dodaje emeryt i tłumaczy, że postanowił wtedy nie odzywać się więcej i poszedł w swoją stronę.
O godz. 19.30 młodzi prawdopodobnie chcieli zrobić coś więcej, co podniesie im poziom adrenaliny. Dlaczego akurat ten 13-latek i czy tylko on wszedł na szczyt wiaduktu, nie wiadomo. – Podobno jakaś pani widziała go na szczycie z okna swojego mieszkania – mówi kolejny wędkarz spotkany w okolicy wiaduktu. – Strasznie te dzieciaki wrzeszczały, dlatego miała zwrócić uwagę, że tam ktoś jest.
Nikt nie zadzwonił po pomoc na policję.
Chłopiec wdrapał się po metalowej konstrukcji w miejscu, gdzie przęsło przypomina drabinę. Nie było to trudne. Chwilę później, kiedy „zdobył szczyt”, w tym miejscu utworzył się tzw. łuk elektryczny i doszło do wyładowania prądu o sile 320 V. Nastolatek nie miał szans. Porażony prądem spadł na trakcje kolejowe, a później na tory. – Nie trzeba dotykać przewodów, aby zostać porażonym prądem – wyjaśnia Wojciech Mnich ze Służby Ochrony Kolei w Krakowie. – Wystarczy przekroczyć bezpieczną granicę, która kończy się na 1,4 m od przewodów – dodaje.
W bliskiej odległości od trakcji ciało człowieka może stać się „przynętą” dla prądu. Energia o bardzo wysokim natężeniu przechodzi wtedy przez całe ciało metalową konstrukcją, aż do uziemienia. – W tym przypadku chłopiec musiał być w bliskiej odległości od trakcji, mogło to był kilkanaście centymetrów – wyjaśnia Mnich i przestrzega, że na wiadukt nie wolno w ogóle wchodzić.
W szpitalu nie chcą zdradzać szczegółów na temat stanu zdrowia chłopca, ale udało nam się nieoficjalnie dowiedzieć, że ma amputowane obie stopy.
Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?