18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nauczyciel z Nowej Wsi zwiedził ponad 35 krajów na wszystkich kontynentach [ZDJĘCIA]

Monika Pawłowska
Kobiety z plemienia Herero w Namibii chętnie pozują do zdjęć
Kobiety z plemienia Herero w Namibii chętnie pozują do zdjęć fot. Archiwum Grzegorza Żaka
Grzegorz Żak, lat 30. Od urodzenia mieszkaniec Nowej Wsi. Nauczyciel języka angielskiego w tamtejszym Zespole Szkolno-Gimnazjalnym. Radny Rady Miejskiej w Kętach. Pilot wycieczek i zapalony pasjonat podróży, zwłaszcza do miejsc wyjątkowych i nie zawsze łatwo dostępnych. Lubi ludzi takimi, jakimi są, bo - jak sam podkreśla - innych przecież pośród nas nie ma.

Zobacz także: Szóstka w lotto w Oświęcimiu. Mieszkańcy komentują

Kiedy zaczęła się Pana ciekawość świata, chęć podróżowania?
Pamiętam to dobrze. Był rok 1997, byłem uczniem liceum Wyspiańskiego w Kętach i postanowiłem pojechać na zagraniczne wakacje. Od razu rzuciłem się na wielką wodę. Na własną rękę, w jakimś śląskim biurze podróży załatwiłem obóz młodzieżowy w bułgarskim Nesseberze. To wtedy złapałem bakcyla. Spodobał mi się samodzielny wypad, bez kolegi, koleżanki, tak prawie na własną rękę. To wtedy poczułem, że to jest to.

Co pamięta Pan dziś szczególnego z tej pierwszej samodzielnej wyprawy?
Utkwiło mi najbardziej to, że po raz pierwszy miałem możliwość wyrwania się z domu i zobaczenia czegoś więcej, niż to, co za oknem. Szczególnie jednak wyjazd ten zapadł mi w pamięć jako punkt zwrotny w osobistym nawiązywaniu relacji z ludźmi. Chyba wtedy tak naprawdę w pełni otworzyłem się na ludzi. Była to też autentyczna okazja do przekonania się, że warto uczyć się języków obcych.

Kolejne podróże też były takie spontaniczne?
Z tym bywało różnie. Generalnie mogę powiedzieć, że od tego momentu dość dużo podróżowałem. Najpierw jako uczestnik, a potem lokalny organizator wyjazdów na Europejskie Spotkania Młodzieży organizowane przez Wspólnotę Braci z Taizé. To takie ekumeniczne spotkania młodych ludzi różnych wyznać chrześcijańskich odbywające się corocznie na przełomie starego i nowego roku w jednym z większych miast Europy. Dzięki tym spotkaniom mogłem być między innymi w Paryżu, Genewie, Lizbonie, Mediolanie, Zagrzebiu, Hamburg, Budapeszcie i w samym Taizé, gdzie na co dzień mieszka wspólnota braci. Gdyby zliczyć wszystkie wyjazdy w moim życiu, to byłem w ponad trzydziestu pięciu krajach świata.

Która podróż utkwiła najbardziej w pamięci?
Każda na swój sposób. Tę ostatnią jednak zawsze pamięta się najlepiej, więc w pewnym sensie jest ona najbardziej wyjątkową. W lipcu ubiegłego roku zawitałem do Peru i Boliwii. To była podróż długo wyczekiwana. Od zawsze pragnąłem pojechać do Ameryki Południowej. Własną nogą stanąć na Machu Picchu, kolebce Majów, jest niezwykle fascynującym i wzruszającym przeżyciem!

Kraje już z nazwy fascynujące, czy takie same są w rzeczywistości? Jakie wrażenia daje poznanie tych zakątków świata, jakie niecodzienne doznania?
W Boliwii kilka dni spędziłem w samym sercu najprawdziwszej dżungli. Największą atrakcją było poszukiwanie anakondy. To jeden z najbardziej jadowitych węży na świecie. Udało się! Emocje żyją we mnie do dziś. Inną atrakcją było na przykład łowienie piranii. Brały na mięsko, które zakładało się na prymitywny haczyk przymocowany do żyłki. Trzeba było wykonać odpowiedni ruch w odpowiednim momencie, by złowić rybę. Z całej mojej grupy złowiłem największy okaz, choć paradoksalnie nie była to pirania. Czymś wyjątkowym w Boliwii są kapibary, największe gryzonie świata. To rodzaj szczura, który wielkością przypomina małą świnię. Na własne oczy widziałem, jak zjadł takiego krokodyl.

A Peru z czym się kojarzy?
W pierwszej kolejności z Machu Picchu i niezwykłym miasteczkiem Cusco, moim zdaniem najpiękniejszym na całym świecie! Poza tym chyba z lokalnymi przysmakami. Je się tam bardzo dużo warzyw i owoców oraz ryżu, choć w Azji zdecydowanie więcej. Ciekawą przekąską są karaluchy suszone na słońcu. Smakują jak chipsy. Miejscowi sprzedają je na kubeczki. Stoją przy drogach i oferują te lokalne smakołyki, niemal jak u nas borówki.

Karaluchów i anakondy nie zaliczyłabym do atrakcji. Czy może być coś gorszego?
Choroba wysokogórska. Boliwia i Peru położone są na wysokościach sięgających nawet pięć tysięcy metrów nad poziomem morza. Jedni "łapią" ją od razu, inni po kilku dniach, tak jak ja. To tak jak z "zemstą Faraona" w Egipcie. Ból głowy, duszności, zadyszka, zawroty głowy, czasami wymioty i biegunka. W pewnym momencie trudno zrobić krok. Wyjście na pierwsze piętro graniczyło z cudem. Trzeba zwyczajnie wytrzymać trzy, cztery dni. Potem już jest znacznie lepiej. Nie ma wyjścia, trzeba to po prostu przeżyć.

Jak sądzę, nie osiadł Pan na mieliźnie Jaki teraz cel?
Człowiek ciągle i na wielu płaszczyznach musi stawiać sobie nowe cele, by wiedział, dokąd zmierza. Może kiedyś odwiedzę Bhutan, azjatyckie królestwo. Dość trudno dostępny, bardzo biedny, ale niepowtarzalny kraj w Himalajach, który reglamentuje wjazd cudzoziemcom. Frapuje mnie też Arabia Saudyjska, ale tam niełatwo wjechać, zwłaszcza chrześcijanom.

Musiałby Pan zrezygnować z różańca na palcu.
Chcąc tam pojechać, pewnie bym go musiał zostawić w domu.

Zazdroszczę tych wszystkich wspaniałych wypraw, ale nie mogę nie zadać pytania, jak to jest możliwe. Na wszystkie przyjemności trzeba mieć czas i pieniądze. Z pensji nauczyciela tak się da żyć?
Najważniejsze jest planowanie. Jak człowiek wie, co chce robić, to podstawa sukcesu. Regularne oszczędzanie przynosi efekty. Największy koszt takiej wyprawy to przelot. Jeśli wszystko zaplanuje się z odpowiednim wyprzedzeniem, to zapewniam, że nie są to rzeczy niemożliwe. Bilet lotniczy do Ameryki Południowej w obie strony można kupić już za cztery tysiące złotych. Koszty podróżowania w danym kraju są o wiele niższe. Do dyspozycji ma się własne nogi i lokalne środki transportu. Wszystko zależy od kraju. Czasem to jest autobus, innym razem pociąg, statek, rower, riksza...

Nocować można w różnych miejscach. W dżungli - w szałasie, w mieście - w hotelu turystycznym. Z wyżywieniem też nie ma problemu. Lokalnych przysmaków jest wiele i tyle samo możliwości konsumpcji. Wszystko zależy od chęci, przyzwyczajeń i nastawienia. Jeśli trzeba, to mogę spać pod gołym niebem z Indianami. Ktoś może woli wielogwiazdkowe hotele, plażę, all inclusive i pełen komfort. Nie widzę w tym niczego złego, choć najczęściej wolę sam być autorem scenariusza własnych podróży.

Codziennie rano najświeższe informacje prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na oswiecim.naszemiasto.pl Nasze Miasto