Całością interesu "kręci" Artur K., biznesmen z Krakowa, który nie ma pozwolenia na prowadzenie tu działalności. Dla mieszkańców Broszkowic to zwykła kradzież, do której dochodzi na oczach sądu, prokuratury i policji. - To aż niewiarygodne, że nie ma mocnych na niego - mówi Tadeusz Żak, sąsiad żwirowni.
Teraz prokuratura wszczęła kolejne postępowanie w tej sprawie. - W krakowskim sądzie zapadł już jeden wyrok, ale nie jest prawomocny i przedsiębiorca się od niego odwołał - tłumaczy Grażyna Pniak, prokurator rejonowy w Oświęcimiu.
Artur K. na terenie Broszkowic w międzywalu Wisły wydobycie i sprzedaż żwiru prowadzi od 2006 r. W tym miesiącu Urząd Marszałkowski i Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Krakowie ostatecznie odmówił wydania pozwolenia wodno-prawnego. Jedynie ten dokument umożliwia legalne wydobycie żwiru. Okazuje się, że i bez niego przedsiębiorca radzi sobie całkiem dobrze.
- My nie możemy zrobić nic więcej - twierdzi Marek Sowa, marszałek województwa małopolskiego. - Osobiście pilnuję tej sprawy i znam problem, bo na własne oczy widziałem, co się tam dzieje - mówi i dodaje, że teraz sprawę przejęła prokuratura. Ta - jak twierdzi - musi działać zgodnie z prawem, co wymaga czasu.
Przedsiębiorca nadal rozkręca swój interes. - Szefa nie ma, ale jak pani chce, to dam numer, bo szukamy ludzi - mówi jeden z robotników w żwirowni, krótko przed tym, jak dowiaduje się, że rozmawia z dziennikarką. Kiedy zostaje uświadomiony, zmienia ton rozmowy. - Ja tu nie pracuję, nie mam szefa, tu nie ma żwirowni, a czy my w ogóle jesteśmy w Broszkowicach? - ucina rozmowę.
Na początku kwietnia tego roku RZGW w Krakowie nakazał przedsiębiorcy przywrócenie stanu rzeki sprzed rozpoczęcia działalności. Obecny stan zagraża bezpieczeństwu, bo wybranie z koryta Wisły żwiru osłabia wał przeciwpowodziowy. Czas był do końca maja.
Policja każdego dnia wysyła patrol do Broszkowic. Funkcjonariusze spisują notatki z tego, co się dzieje w żwirowni i wracają uzupełniając teczkę "Żwirownia Broszkowice". Jak twierdzą, nic więcej nie mogą zrobić. Aby doszło do kradzieży, musi być złodziej i poszkodowany.
"Złodzieja" ciężko zatrzymać, bo nie ma go na miejscu. Oficjalnie robią to przecież jego pracownicy, których także nie można ukarać, bo działają zgodnie z dokumentami, które przedstawił im szef (dziś już nieaktualne). Poszkodowany w tej sprawie skarb państwa, wg oceny mieszkańców zbyt powoli upomina się o sprawiedliwość. Wszystko wskazuje na to, że jedynie mieszkańcom Broszkowic zależy, aby na ich oczach nie dochodziło do przestępstwa.
Artur K. z dziennikarzami nie chce rozmawiać przez telefon. Wczoraj obiecał, że spotka się osobiście. Czekamy.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?